wtorek, 29 marca 2011

maski

nie potrafię już dłużej czekać, tęsknić, gnić z bolesnego uczucia pustki. nie jestem silna, jestem słaba, powłoka twardej osoby powoli kurczy się i dziurawi, przepuszcza wszystkie bolesne emocje do środka. nie potrafię dłużej znieść, tego dręczącego mnie uczucia, odrzucenia. czuję, że utknęłam na jakimś etapie i nie mogę się z niego ruszyć bez uścisku Twojej dłoni w mojej, która podciągnie mnie do góry, tym samym pozwalając mi się przedostać do kolejnego... nie zniosę tego. z moich oczu wypływają już ostatnie łzy, serce krwawi, zapas chusteczek kurczy się z kolejnym potokiem przypływających myśli, które kotłują się niemiłosiernie w mojej głowie. wszyscy dookoła są weseli, dlaczego ja muszę być smutna? spowoduj by na mojej twarzy pojawił się uśmiech. zawsze chciałam mieć kogoś kto będzie przy mnie blisko, do którego będę mogła pójść o obojętnie której godzinie, przesiedzieć cały dzień i całą noc z kubkiem gorącej herbaty u jego boku, wyżalając się, śmiejąc się przez łzy, roztrząsając problemy na kawałki, minimalizować je wraz z każdą radą, wsparciem, uczuciem otuchy z jego strony. tak bardzo tego chciałam. mam ciebie, ale teraz i tak jesteś ode mnie daleko. cierpię, a moja dusza przechodzi katorżnicze męczarnie. jak odnaleźć spokój? pomóż mi proszę. nie potrafię się przyznać do bólu przy tobie, przyodziewam maski, zdejmij je wszystkie, proszę!

piątek, 18 marca 2011

loki i deszcz,

deszcz głośno, ale przyjemnie postukiwał w parapet, kropelki pośpiesznie spadały z szyb. a ja już zapatrywałam się na chodzenie w trampkach i łapanie pierwszych, delikatnych promyków słońca. lecz mi ta dzisiejsza pogoda odpowiada, przypomina ta jesienną, a ja uwielbiam jesień. zachciało mi się zrobić coś z moimi długimi, brązowymi, prostymi, zawsze rozpuszczonymi włosami. może je spiąć, pomalować usta na czerwono, pociągnąć policzki różem? a może jednak rozgrzać lokówkę i skręcić parę kosmyków w delikatne loki, wymalować rzęsy, by długością sięgały brwi? ogarnęło mnie niezdecydowanie... wybrałam jednak drugą opcję. pośpiesznie wyciągnęłam lokówkę, której nie używałam od wieków, poczekałam aż się nagrzeje, misternie, z największą starannością nawijałam każdy kolejny, oddzielony od pozostałych włosów kosmyk. po dłuższym czasie, kiedy cierpliwość dobiegała już końca, lokówka parowała z gorąca, moje opuszki palców były już dość solidnie poparzone, od nieumiejętnego nawijania włosów, popatrzyłam w lusterko z uśmiechem na twarzy- miałam loki, może nie takie jak sobie wyobrażałam, ale coś co je przypominało. szybko zwinęłam i posprzątałam cały majdan z upiększaniem się. dostałam wiadomość: ' kochanie, wiem, że pogoda nie jest najpiękniejsza, ale co powiesz na spacer?'. bądź co bądź, ktoś tutaj ma wyczucie czasu. popatrzyłam jeszcze raz w lustro uśmiechając się sama do siebie i pośpiesznie odpisałam 'oczywiście, że się przejdę.' wiecie co, w takim towarzystwie, jakie miałam ja, deszcz niestraszny. szybko zdjęłam dres, w którym uwielbiam siedzieć w domu i leniuchować, naciągnęłam na nogi spodnie, prawie się przewracając, bo na Boga po co siadać, skoro szybciej można je ubrać na stojąco, to co, że można przy tym wybić zęby. na górę włożyłam ostatnio moją ulubioną bluzkę, przypominającą nadejście wiosny, bo w kolorowe kwiatki, na to gruby, granatowy sweter. no to jeszcze tylko parasol, torebka, płaszcz, szalik i kozaki. część włosów ułożona z przodu, zaś z tyłu kolejna spoczywająca na plecach część skręconych włosów. otworzyłam parasol i poszłam w umówione miejsce, lekko jeszcze rozczesując palcami loki. już czekał. wiatr hulał i to porządnie, hulał niemiłosiernie, prawie wyrywając parasol z ręki. niezmordowani, poszliśmy na długi spacer, obwijając się w kokon, mieszczący w sobie tylko nas. na koniec spaceru, kiedy to odprowadził mnie do domu, od ukochanego usłyszałam : ' - powiedz mi kochanie, co Ty dziś zrobiłaś z włosami? to tak miało być?' nie ma to jak męskie docenienie, naszej pracy. moje udawane zażenowanie tym zdaniem zrekompensował porządny pocałunek i drapanie po poliku męskim zarostem. szczerze mówiąc po powrocie do domu, spojrzałam w lustro i aż samej chciało mi się śmiać bo to co miałam na głowie, na pewno nie przypominało wcześniejszych loków. zapamiętam sobie, że już nigdy więcej nie będzie żadnej zmiany fryzury, przynajmniej podczas deszczu.

sobota, 5 marca 2011

wiosno przybywaj!

chcę żeby park się zazielenił... aby zaczęły wyrastać z ziemi piękne kwiaty, natomiast z gałązek małe pączki młodych liści. niech w końcu wyjdzie zza chmur ciepłe słońce, ogrzewające wszystkich ciepłymi promykami. niech zaczną śpiewać ptaki. chce żeby świat mógł obudzić się z powrotem do życia, wyrywając się z odchłani mrozu i chłodu. abyśmy mogli porzucić szale, czapki i rękawiczki, grube swetry i bluzy wrzucić na dno szafy, wyciągając na wierzch kolorowe, cienkie bluzeczki. marzę o tych uroczych, wieczornych spacerach, w blasku księżyca, bez konieczności szybkiego powrotu do domu. wiosno przybywaj jak najszybciej możesz! pragnę ciepła! ciepło jakie przekazuje mi mój ukochany jest subtelnym odzwierciedleniem tego słonecznego, ale równie przyjemnym. chce przerwać ten mój zimowy sen. pragnę obudzić się zmotywowana do dalszej pracy, której będzie się ode mnie wymagało przez najbliższy czas, aż do wakacji. wydaje mi się, droga wiosno, że już czas, żebyś przybyła, bo moje akumulatory zimna są maksymalnie naładowane, czas zacząć napełniać te wskazujące zawartość ciepła.